Avatar - Legenda Aanga


#1 2010-04-02 16:09:41

Triss

Mag Ognia

Zarejestrowany: 2009-06-05
Posty: 6387
Punktów :   
Imię: Ewa.

Opowiadania - Skorka.

Do tego tematu oddzielam opowiadanie Skorki. Kolejne ona sama będzie zamieszczała, a Wy bezpośrednio w tym temacie możecie je komentować.

Skorka napisał:

Oto moje nowe opowiadanie o Avatarze... Mam nadzieję że się spodoba.

                                                       Zastępca
Słońce wstało już nad spokojnym krajobrazem Narodu Ognia. Obywatele chodzili zadowoleni, w typowych dla swojego narodu strojach. Także uciekinierzy w tym dniu byli zadowoleni. Lord Ozai, niegdyś straszny władca któremu każdy nadskakiwał od rana do wieczora byle tylko nie zostać zabitym, siedział teraz w zimnej i ponurej celi więziennej w której nie był traktowany po królewsku... Toph nadal spała, zastanawiając się jak wytłumaczy rodzicom swoje zniknięcie i wszystko co się zdarzyło. Obudził ją wrzask " Wstawaj! "
-Kto mówi? - spytała Toph, nie otwierając oczu, ale nawet jakby je otworzyła nic by nie zauważyła. Była niewidoma i bardzo cierpiała z powodu swojego kalectwa. Nawet bardziej niż to sobie można wyobrazić...
-Sokka z Plemienia Wody! - machał cały czas rękami chłopak. Szatynka wtuliła głowę w poduszkę, starając się zasnąć ponownie.
-Sokka, przymknij się... Głowa mnie boli- powiedziała, powoli zamykając oczy. Katara spojrzała na nią znaczącym wzrokiem, cieszyła się jednak ponieważ dziewczyna nie widziała wyrazu jej twarzy.
-Toph, on ma rację. Powinnaś wstać z łóżka i grzecznie podziękować Socce że uświadomił ci że słońce jednak istnieje- uśmiechnęła się Katara, ciesząc się z tego że udało jej się zażartować z dziewczyny. - A na ból głowy coś się znajdzie.
Aang nadal wpatrywał się w ludzi przechodzących ulicami stolicy. Od czasu do czasu gładził także naszyjnik który był tym samym który nosił kiedyś mnich Gyatso, który był jego największym przyjacielem, darzącym wielką miłością. Przypomniał sobie słowa Guru Pathika...
"Miłość którą Nomadowie Powietrza żywili do ciebie nie opuściła tego świata... Odrodziła się w formie nowej . "
On doskonale wiedział o kogo chodziło. Chodziło o Katarę.
Toph z prawdziwym przymusem wypiła jakiś napój w szklanej buteleczce, który miał zwalczyć w jakiś magiczny sposób ból głowy.
-Czy to ekstrakt ze skarpetek Sokki? Kataro... Jak mogłaś mi to zrobić! - wykrzyknęła dziewczyna. Brunetka zarzuciła dłoń na twarz i spojrzała błagalnie na Toph.
-Pij, nie gadaj... A cuchnąć będzie zawsze, taka jest zasada tego leku- powiedziała Katara.
Tymczasem w pałacu Zuko było... tak samo. Władca Ognia siedział obok swojej dziewczyny Mai i rozmyślał nad tym czy będzie musiał dzielić władzę między potomkami i czy będzie ich miał.
-Mai... Nudzi mnie to pałacowe życie. Może byśmy gdzieś wyjechali na miesiąc, na dwa. Zuko oparł podbródek na dłoni, dalej rozmyślając.
-Cieszy mnie to że tak na to patrzysz, ale kto obejmie władzę?
-Aang na pewno się ucieszy ze swoich pięciu minut- mruknął młody książę. Zbyt optymistyczne podejście do życia... Zdecydowanie.

Offline

 

#2 2010-06-01 21:23:59

Shay

Avatar

37075627
Call me!
Zarejestrowany: 2010-03-14
Posty: 2648
Punktów :   

Re: Opowiadania - Skorka.

Nowe opowiadanie... Jakoś nie podeszło mi pisanie o Avatarze. W każdym razie główna bohaterka jest bardzo podobna do postaci ŚA. I będę o tej dziewczynie pisać, dlatego że podobają mi się postacie o takim charakterze.

Rozdział I: Wojny klanów


Ciemna noc, dlatego że deszczowa. Dookoła ulicy były porozstawiane jakieś szyldy i inne błyszczące rzeczy. Nie każdy niestety lubił takie świecidełka, może niektórzy mają taki specyficzny uraz do światła.
-Sam, do cholery! Spiesz się, jak chcesz zdążyć - blondyn krzyknął ze schodów, które prowadziły na górne piętro domu. Domu? Rudery, że tak to można nazwać. Piwnica jest już lepiej urządzona. W każdym razie już od piętnastu minut wołał do swojej kuzynki, która się przebierała. Wyszła w końcu z pokoju, wychodząc w poprzecieranych jeansach i nie lepszej koszulce z napisem "Escape".
-I jak? - spytała Samantha, szatynka z niezbyt dobrym gustem, jeśli chodzi o ubrania. Lee spojrzał na nią lekceważąco i palnął to co miał palnąć.
-Głupio. Masz słaby gust odzieżowy- powiedział do niej, nie bawiąc się w podchody. Dziewczyna przewróciła oczami na jego "poczucie humoru" .
-A ty jesteś chamem. Ostatnim chamem, którego żadna dziewczyna nie zechce.
Machnął na to dłonią i pociągnął 12-nastolatkę za rękę i ciągnął ją aż do drzwi.
-Tylko pamiętaj, jak się odezwiesz to nóż widelec. I uważaj żeby Cię który nie pogryzł - ostrzegł kuzynkę Lee. Miał już szesnaście lat i był obeznany w tych sprawach. Trzymał się jednak z boku, był raczej wyspecjalizowany w szpiegowaniu. Wojny i sojusze między wilkołakami. To była jedna z sobotnich "atrakcji", jakie każdy mógł znaleźć każdy z mieszkańców Luminerry. Nastoletnie wilkołaki to nie była codzienność. Ale nie w tym mieście. Teraz podobno miała się odbyć wielka bitwa między dwoma klanami. Między dwoma przywódcami, Chesterem i Timem.
Ta wojna toczyła się już od kilku lat, ale teraz podobno miał nastąpić jej koniec. Śmierć jednego z przywódców oznaczała śmierć jednego z klanów. Nikogo to jakoś specjalnie nie dziwiło, ale każdy taki epizod "walki" na śmierć i życie to dodatkowe emocje. W blasku ulic przechodziło dwoje ludzi, którzy najwyraźniej się spieszyli. Cały teren gdzie odbywała się walka, był ogrodzony jakąś taśmą. Lee i Samantha przeszli przez nią bez wyraźnego problemu.
-Proszę, proszę, Lee. Niech ta mała stąd spier****, bo równie dobrze może tu zginąć- splunął na ziemię lekceważąco Chester.
-Przypro... - zaczął się tłumaczyć chłopak, ale nie zdążył, bo Sam mu przerwała.
-Cholerny du**u, jak śmiesz się tak do mnie odzywać! - wykrzyknęła dziewczyną z dziką furią w oczach. Walnęła pięścią w twarz bruneta, który nieźle się wkurzył. Momentalnie złapał ją za szyję, aż zaczęła się dusić. Lee uderzył w bok Chestera i wyrwał z jego rąk fioletową na twarzy szatynkę. Oboje biegli, w końcu jednak blondyn przemienił się w wilka. Samantha wskoczyła na jego grzbiet. Pędzili przez ulice, jednak drogę zastawiła im wielka wataha wilkołaków.
-A dacie chwilkę na testament?- spytała Sam, schodząc z wilka ze strachem. Blondyn zamienił się w człowieka, ale słysząc wypowiedź Sam, Lee klepnął się dość wymownie w czoło.
-Mogłabyś chociaż teraz sobie darować swoje poczucie humoru- powiedział, kręcąc głową na ten głupi żart.
-Ponuraku, śmierć nie jest taka zła. Umrzemy, będzie fajnie, poznamy dużo ludzi- gestykulowała dość silnie, ale nie ukrywając że pocieszanie siebie samej i swojego kuzyna jej kiepsko wychodzi.
-Wierzysz w życie pozagrobowe?- nieco zdziwiony niebieskooki patrzył się na nią jak na wariatkę.
-Staram się Ciebie pocieszyć, ale kiepsko mi wycho...
W tej chwili jakiś wilkołak skoczył na nią i ugryzł w rękę.
-Ja też czuję ból, do czorta! A to bolało! -krew trysnęła jak z fontanny prosto w oczy opętanego żądzą krwi chłopaka. Poczuła się nieco gorzej, aż w końcu upadła na ziemię nieprzytomna. Lee puknął się w czoło, patrząc na dziewczynę.
-Czerwień ci nie pasuje- uśmiechnął się do siebie jakiś wyższy rangą chłopak i ruchem ręki rozkazał aby wszyscy poszli w swoją stronę. Blondyn pochylił się nad nią, nieco zmartwiony, ale w każdym razie nie za bardzo wiedział co robić.
-Ładnie to tak się na mnie gapić jak bym była ósmym cudem świata- powiedziała dosyć głośno, ale i tak asfalt nie pozwalał na to aby można było cokolwiek zrozumieć.
-Ja się na Ciebie nie gapię- uśmiechnął się, ale ona i tak go nie usłyszała. Zasnęła. Być może snem wiecznym.

Ostatnio edytowany przez Skorka (2010-06-04 20:51:46)

Offline

 

#3 2010-10-17 20:44:53

Shay

Avatar

37075627
Call me!
Zarejestrowany: 2010-03-14
Posty: 2648
Punktów :   

Re: Opowiadania - Skorka.

Ehh. Ja się chyba nigdy nie zdecyduję.

Rozdział 1


Nemo spojrzał uradowany na dwie świeczki, które żarzyły się jasno na torcie. Szesnaście, pomyślał Nemo, już szesnaście lat. Silny powiew powietrza zgasił świeczki, a sam chłopak uśmiechnął się. Zerknął kątem oka na opakowanie, które leżało na stole, przy którym siedzieli goście.
To była gra komputerowa, którą dostał od swojego wuja. Złapał ją pewnym chwytem i ruszył pospiesznie do pokoju. Usiadł na krześle, czekając aż na monitorze wyświetli się niebieski ekran logowania.
W drzwiach jego pokoju stanął wuj. Czarnowłosy mężczyzna oparł się o framugę.
- Załóż okulary, Nemo. I uważaj – gra naprawdę wciąga. – tylko tyle usłyszał chłopak. Był prawdziwym pasjonatem gier, więc uznał, że musi szybko ją włączyć. Używając klawiatury, szybko wpisał hasło i włożył płytę do napędu CD – Rom.
Uśmiechnął się łobuzersko i założył okulary 3D, które miały go przenieść do innego świata. Zamknął jeszcze drzwi od pokoju i czuł się wolny.
Wrócił na swoje miejsce i przypomniał sobie wszystkie fakty związane z Grą.
Że niedawno została wydana, że wielu graczy już w nią gra, że została nazwana „największym sukcesem tego roku”.
Na początku zaczęło się od tworzenia postaci. Chłopak przypomniał sobie, że miał talent bardzo szybkiego czytania od lewej do prawej, czyli po prostu na odwrót.
„Omen” – wpisał w pole „Imię”. W następnym polu poproszono go o wpisanie rodu z którego miał pochodzić Omen. Przewrócił kilka stron podręcznika do gry, w gorączkowym poszukiwaniu spisu rodów. Znalazł interesujący go ród i wpisał jego nazwę w pole.
Kuroi hitsuji było naprawdę wstrętnym rodem. Pochodził z niego sam Mistrz Kosiarzy oraz duża ilość złodziei. Ktoś powiedziałby, że to tylko gra, ale wiele osób przekonało się, że jest inaczej. Na początku to była tylko klasowa zabawa, Nemo i jego przyjaciele podchodzili do niej z umiarem. W zeszytach pojawiły się rysunki map skarbów, współrzędne statków i opisy mieczy.
Tak jak każde dzieciaki zafascynowane grą.
Ale on coś zauważył. Nemo patrzył na koleżankę z klasy, Lilly.
Niegdyś piękność, teraz chodziła w starych ciuchach i z podkrążonymi oczami. Wiedział, że znoszone ubrania to wynik alkoholizmu jej ojca, podkrążone oczy spowodowane bezsennością. Nie wiedział, dlaczego jest taka zmęczona.
Lilly nie mówiła mu tego, ale kiedy ojciec wracał pijany do domu, kierował się sprytem i córkę też upijał. Brązowowłosa na każdej przerwie była bliska utraty przytomności, wchodziła do łazienki, kiwając się. Wymiotowała i wracała do klasy. Na lekcjach już nie była tak aktywna jak kiedyś, dostawała kiepskie oceny. Ostatnio nie było jej na lekcji. Niegdyś zły na nią za pewien incydent, teraz jej współczuł.
Kiedy ukończył wypełnianie pól w profilu postaci, zaczął grać. O dziwo, czas się zatrzymał, a on pochłonięty grą zniknął w zupełnie innym świecie.
Gra podłączała się do układu nerwowego człowieka, więc Nemo wstał z krzesła i usiadł na brzegu łóżka. Przykrył się kołdrą i momentalnie zasnął.
W świecie Gry nadal toczyło się życie. Omen obudził się obok baryłek z sake. Pulchny mężczyzna wylewał wodę z jakiegoś naczynia, a gdy zauważył czarnowłosego intruza, zaczął czerwienieć ze złości.
- Zadław się ością, pijaczyno! Wypiłeś moje sake. – mężczyzna podniósł lament, a dookoła zebrała się grupka szesnastoletnich, rosłych chłopców. Byli oni w wieku Omena, ponieważ chłopak był siedemnastolatkiem.
- Nie martw się… To jeden z NPC*, wystarczy go zlać. Albo prosić o misję. – powiedział jeden z nich.
- Wolę zlać… - odpowiedział krótko Omen i rzucił się z pięściami na mężczyznę.
Postacie wiedziały, że są tak naprawdę wymysłem graczy.
W Grze żyło tylko kilka setek postaci, które nie miały świadomości i pojęcia o toczącej się rozgrywce. To byli NPC.
Mężczyzna z zakrwawionym nosem skierował się w kierunku drzwi karczmy.
Chłopcy, którzy stali niedaleko Omena zaczęli się śmiać.
- Wiesz, całkiem niezły jesteś… Przy odrobinie szczęścia Mistrz Kosiarzy Cię nie skasuje. – powiedział jeden z nich.
- Kim jest Mistrz Kosiarzy? – spytał Omen, bardzo ciekawy odpowiedzi. Nie wiedział jeszcze tego, był nowy w tym świecie.
- Ahh… Mistrz Kosiarzy jest szefem organizacji, która zajmuje się kasacją postaci. To naprawdę wredne zagranie, bo trzeba tworzyć nową. – odpowiedział mu ten sam chłopak. Był to wysoki blondyn o alabastrowej cerze.
Miał piękne niebieskie oczy, w których objawiało się jego doświadczenie. Jego rysy twarzy pokazywały, że zabił już wiele potworów. Jego silne ręce mówiły, że lepiej z nim nie zadzierać.
Do Omena zbliżył się mały rudzielec. Uśmiechnął się zawadiacko, ale widać było po nim, że chce mu coś powiedzieć.
- Krążą plotki, że w prawdziwym świecie właściciele skasowanych postaci znikają… - szepnął mu na ucho.
- Tak czy inaczej… Chcemy Cię lepiej poznać. – dodał blondyn. – Przyjdź do karczmy Fahtien i zamów białą czekoladę. Będziemy wiedzieć… Póki co, musimy już iść. – powiedział blondyn, a jak na komendę podążyła za nim reszta.
Widać kto tu rządzi, pomyślał chłopak. Rozejrzał się dookoła i postanowił zobaczyć, jak wygląda.
Podszedł więc do lustra, opartego o ścianę karczmy Fahtien. Przejrzał się w nim.
Przed lustrem stał czarnowłosy chłopak o soczyście zielonych oczach. Miał ciemną karnację, ale trzeba było przyznać – był naprawdę przystojny. Podniósł wzrok na krzywo zawieszoną deskę, która miała napis w dziwnym języku.
- Fah… Fah… tayen. – Omen musiał się domyślać, co pisze na tabliczce. Ten język sprawiał mu trudność. Nagle litery zaczęły się rozmazywać i zamieniać swoje miejsca. Przynajmniej tak uważał zielonooki.
- Fahtien. – przeczytał wreszcie. To tutaj miał dotrzeć i zamówić białą czekoladę. Z ciekawości wszedł do karczmy, mimo iż ta banda, którą spotkał, poszła w inną stronę. Rozejrzał się dookoła i pociągnął lekko nosem. Dookoła roznosił się zapach ryb. Stoliki były porozstawiane przy ścianach, a te zaś wyłożone owczą wełną. Usiadł przy stoliku i uśmiechnął się lekko. Zaczął przyglądać się pewnemu człowiekowi, który siedział przy sąsiednim stoliku. Miał czarny płaszcz i popijał gęsty płyn…
Czekolada, pomyślał Omen.
W pewnym momencie, z jej głowy spadł kaptur, a wtedy oczom chłopaka ukazał się piękny widok. Blada twarzyczka dziewczyny, emanująca swoim pięknem wywołała u niego dreszcze. Marzył, aby pogładzić jej złociste włosy. Spojrzeć w jej krwisto czerwone oczy. Poderwała się z ławeczki, która stała obok stolika i kołysząc biodrami, udała się w stronę wyjścia.
Przeszła obok ławki Omena i przejechała po gładkiej powierzchni drewna palcem. Jakiś gruby mężczyzna stanął obok stolika Omena i czyścił kieliszek, w którym powinno trzymać się wino. Wypolerował szkło ścierką i uśmiechnął się, patrząc na wychodzącą dziewczynę.
- Ładna, nieprawdaż? – spytał mężczyzna, przeglądając się w kieliszku. Nie wyglądał najładniej, ale kieliszek niewątpliwie był dziełem sztuki.
- Faktycznie… Znasz może ją, staruszku? – spytał chłopak. Mężczyzna nie był zadowolony z tego przydomku, ale skinął głową.
- Nie wiadomo skąd ona jest… Mówią, że jest córką Neko i Sakkara – Bogini Księżyca i Boga Pustyni.
Omen nie wierzył w podobne bzdury. Dziewczyna była po prostu miejską legendą. Niektórzy „szczęściarze” stają się obiektem plotek, które urastają do legend. Chłopak oczywiście w nic takiego nie wierzył.
- Bzdura. – odrzekł krótko i wyszedł z budynku. Wpadł na jakiegoś człowieka, kiedy wychodził.
- Uważaj, jak chodzisz. – burknął człowiek na którego wpadł. Omen bez zastanowienia uderzył go w twarz. Bo co miał zrobić?
Czarnowłosy chłopak był zdecydowanie zbyt impulsywnym człowiekiem.


NPC - non - player character. Postać, która nie jest kierowana przez gracza. W świecie Gry i mojego opowiadania NPC nie mają praktycznie żadnego pojęcia o toczącej się rozgrywce.

Kroniki Bogów: Nocne podróże.


Rozdział pierwszy.


Zaczęło się normalnie. Była zwykłą dziewczyną, która nie wiedziała o swoim boskim pochodzeniu. Przemierzała świat Gry, wiedząc o rozgrywce, aczkolwiek nie wiedziała jaką rolę w niej odgrywa. Wiedziała, że się nie wydostanie.
Czarnowłosa była już skrajnie wyczerpana. Słyszała zewsząd głosy bogów, którzy mówili „Śpij, połóż się”. Spojrzała na niebo, które nadal iskrzyło światłem słonecznym. To Bóg Heli cieszył się z nieobecności bogini Neko, która podobno została wychowana wśród ludzi i zapomniała o swojej ważnej roli – denerwowaniu Heliego nocą i księżycem. Heli był bogiem Słońca i dnia, a Neko boginią Księżyca i nocy.
Słońce grzało mocno i sprawiało, że dziewczyna zataczała się. Nie miała już siły iść w ciągłym żarze Słońca.
Postawiła jeszcze kilka kroków i upadła w piasek. Jej omdlałe ciało nie wiedziało o obecności węża, który powoli zbliżał się do niej.
Nagle spod piasku wyłonił się blondyn o niebieskich oczach, który chwycił węża i zmiażdżył mu kark.
- Śmiesz protestować przeciwko Panu Pustyni? To Władca Bogów uczynił cię taką mizerotą, a ja pozwoliłem, abyś zamieszkał w moim domu!  - powiedział blondyn, słysząc lekceważące syknięcie węża.
Dziewczyna miała męskie imię – Denim. Kiedyś nazywała się inaczej, ale dzieci biegające po podwórzu nazwały ją Denim. Już wtedy, kiedy stawiała pierwsze kroki. Została podrzucona pewnej rodzinie, nie wiadomo, kto byłby jej ojcem i matką.
Młody bóg zarzucił ją sobie na ramię i ruchem ręki sprawił, że piasek otoczył jego i czarnowłosą dziewczynę. Piasek zaczął wirować, a kiedy opadł, dziewczyny i boga pustyni już nie było.
Pod ziemią, bo tam pojawili się Denim i Sakkar, bóg pustyni, było ciemno. Zupełnie ciemno… Chłopak położył zielonooką dziewczynę na posłaniu.
Sakkar złożył ręce, a wnet pojawił się ogień. To był dar od boga ognia – Phyrosa.
Bogowie mogli modlić się do siebie nawzajem, kiedy czegoś potrzebowali. Phyros prosił czasami o jakąś drobną burzę piaskową, która pozwoliłaby mu uciszyć resztę bogów.
Sakkar miał tu nawet niezłe mieszkanie, wyczuwało się u niego obeznanie, jeśli chodzi o architekturę. Bogowie sztuki zsyłali mu natchnienie. Wyjął wodę i trochę lodu.
Lód zawinął w szmatkę i położył na głowie czarnowłosej dziewczyny.
Blondyn uśmiechnął się, było to dziewczę wyjątkowej urody. Miało piękne, blade usta i połyskujące, czarne włosy.
Chłopak rozwarł lekko jej usta i wlał do nich płyn. Dziewczyna zaczęła się krztusić i wypluła wodę na podłogę.
- Jesteś chora… Pij, a może wyzdrowiejesz. – uśmiechnął się do niej szelmowsko.
Dziewczyna skinęła głową i podniosła się z dość ubogiego posłania.  Usiadła na brzegu łóżka, przytrzymując szmatkę, w której był zawinięty lód.
- Gdzie ja jestem? – spytała słabo. Klasyczne pytanie, pomyślał Sakkar, klasyczna odpowiedź.
- W moim domu. Zemdlałaś i jesteś bardzo odwodniona. Musisz pić…- powiedział do niej chłopak. Podsunął jej szklankę z wodą.
Dziewczyna chwyciła drugą ręką szklankę i wypiła dość spory łyk wody. Mimo iż piła praktycznie na przymus, to musiała to robić. Dowiedziała się, że jest chora i że zemdlała.
- Szlag… - zaklęła cicho, kiedy Sakkar podał jej kolejną szklankę z wodą. Blondyn spojrzał na nią z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Był naprawdę rozbawiony jej zachowaniem.
- To tylko i wyłącznie dla Twojego dobra. Nie krzyw się. – roześmiał się lekko i podniósł jej podbródek. Dziewczyna puściła mu wrogie spojrzenie, kiedy jej dotknął.
- Aa… Już rozumiem – powiedział i schował rękę do kieszeni swoich spodni. Denim piła przez chwilę kolejne dzbanki wody, aby wynagrodzić sobie tyle dni bez tego życiodajnego płynu. Sakkar spojrzał na nią z zadowoleniem i dumą, ponieważ udało mu się ją zmusić do posłuszeństwa.
- Jak się nazywasz? – spytała z obojętnością na twarzy. Nie wyglądało, jakby interesowała się tym, chociażby w najmniejszym stopniu
- Sakkar… A ty? – chłopak był ciekawy, jak nazywa się dziewczyna, której uratował z rąk pustyni. Był w końcu jej panem i to on zajmował się wskazywaniem ludzi, którzy wyjdą cali z tego suchego miejsca.
- Denim. – odparła krótko. W oczach boga było widać zdziwienie. Nie spodziewał się najwyraźniej, że tak piękna dziewczyna może nosić męskie imię.
- Dlaczego masz tak na imię? – spytał. Dziewczyna pokręciła głową z lekceważeniem.
- Nie twoja sprawa, Sakkarze. Nie sądziłam, że bogowie są aż tak głupi. – odparła najbardziej bezczelnie jak potrafiła.
Błysk w oku boga mówił, że jest zachwycony tą bezczelnością i podoba mu się osoba tajemniczej podróżniczki.
Szyderczy uśmieszek mógł wskazywać wszystko.


Kroniki Bogów: Nocne Podróże


Rozdział drugi.


Denim stała na powierzchni ziemi, przyglądając się zachodzącemu słońcu. Nie zamierzała przeszkadzać Sakkarowi w codziennej, wieczornej modlitwie.
Bogowie modlili się do siebie nawzajem, wymieniali zdania na dany temat i zsyłali dary. Kilku bogów podróżowało do innych krajów, niektórzy nawet przez pustynię. Sakkar musiał dać im pozwolenie na wejście na swoje tereny i pobłogosławić ich.
Istniało kilka powiedzeń na podróże piechotą. Najczęściej mówiło się „Niech Sakkar ma Cię w swojej opiece” bądź „podróżować pod skrzydłami Sakkara”.
- Lethuien kazała mi Cię pilnować. Według niej, nie możesz wychodzić na powierzchnię. Lethu lepiej zna się na medycynie i podobno masz… - Sakkar zerknął na kartkę, którą zesłała mu bogini. Wypił łyk jakiegoś czarnego płynu i pokręcił głową.
- Ona jest chyba bardziej chora od Ciebie. – powiedział, przyglądając się uważnie kartce. Podał ją dziewczynie i uśmiechnął się lekko.
- Raczej pisze jak kura pazurem. – powiedziała krótko Denim. Zaczęła kaszleć, ale i tak przyglądała się napisom na kartce.
- Pisze, że tyle czasu podróży mnie wyniszczyło i muszę leżeć w łóżku. Cholera… - zaklęła, kiedy ujrzała jeszcze kilka dopisków na brzegach kartki.
- Na dodatek, podobno złapałam naprawdę poważną chorobę. – spuściła głowę.
Sakkar dotknął jej rozpalonego czoła i poklepał ją po plecach. Wiedział, że dziewczyna jest poważnie chora i wszystko, co powiedziała Lethuien, było prawdą. Dzięki mocom Sakkara, pojawili się pod ziemią. Denim położyła się na łóżku, a Sakkar przykrył ją z lekkim uśmiechem na twarzy.
Usiadł na jakimś krzesełku i zaczął grać na harmonijce ustnej. Denim pokręciła głową ze zdenerwowaniem, irytowały ją wynalazki bogów.
Bogowie mieli podobno dostęp do innego wymiaru, mogli zapożyczać stamtąd wynalazki, a w tym świecie tytułowali je jako swoje wynalazki, boskie dary.
- Przestań rzępolić. – powiedziała stanowczo Denim.
Młody bóg najwyraźniej się jej nie słuchał, miał w zwyczaju lekceważenie ludzi, aczkolwiek widząc jej wrogie spojrzenie, przestał grać.
- Podzielić się z Tobą moimi domysłami? – spytał po chwili ciszy. Dziewczyna skinęła głową, patrząc się w sufit.
- Myślę, że bogowie mają rację. Podobno niedaleko mnie jest jedna z bogiń – Neko. Heli strasznie się rzuca… - powiedział dość cicho. Istnieli ludzie o uszach osła, którzy wszystko słyszeli. Mieli hobby – podsłuchiwanie boskich rozmów.
- Ojciec wszystkich Bogów, Nasz Miłosierny Władca, Ten, którego imienia nie można wymawiać… On wie o tożsamości Neko. Podobno bogini zatraciła swoje boskie moce i wtopiła się w ludzi. Niektórzy mówią, że to była kara, inni, że to było konieczne dla ratowania Neko od zguby. Zniknęła kilka tysięcy lat temu, gdy byłem jeszcze młodziutkim bogiem… Ale ona… Ona straciła pamięć i nie pamięta niczego ze swojego życia. – powiedział Sakkar.
Sakkar mówił tak chwalebnie o Władcy Bogów, mimo iż dostał od niego karę i został skazany na wieczną tułaczkę. Kiedy Władca Bogów i Sakkar pogodzili się, tajemniczy Władca powiedział kilka słów o tej karze.
„Za bardzo się denerwowałem… Mojego rozkazu nie da się już odwrócić, ale wydaje jeszcze jeden.” – tego momentu Sakkar nigdy nie zapomniał. Pot spływał po jego młodej twarzy, trząsł się jak galareta przed najważniejszym z bogów.
„Każde podziemne jaskinie, każdy teren pod ziemią, będzie mógł nazywać się Twoim domem. Bogom nie przystoi mieszkać w gospodach”.
- Czy to jest dla mnie w jakiś sposób ważne? Irytuje mnie wasza duma, wasz styl życia, w całym swoim istnieniu mnie irytujecie. – powiedziała najbardziej bezczelnie jak potrafiła.
Bóg pokręcił głową na tę lekceważącą wypowiedź Denim.
- Podejrzewam, że to… Ty jesteś Neko. – powiedział Sakkar drżącym głosem.
Denim poderwała się z łóżka, ale Sakkar ją uspokoił. Wcale nie miał zamiaru patrzeć, jak dziewczyna nie potrzebnie się męczy.
- Już… Uspokój się. To głupoty. – wyjaśnił Sakkar, kładąc rękę na jej ramieniu.
Uśmiechnął się lekko, aczkolwiek zadziornie i pocałował ją w czoło.
Sakkar zniknął, mrucząc coś o rozejrzeniu się.
- Zdrowiej. – powiedział na ostatku. Denim siedziała na łóżku, oparta o ścianę i nieco zdezorientowana. Miała dylematy, a uczynek Sakkara jej wcale nie pomógł.
Bóg zostawił harmonijkę ustną na krześle, więc Denim podniosła się z łóżka i wzięła ją do ręki.
Zagrała kilka wyrwanych z kontekstu nut, ale niebawem jej twarz okryła się purpurą. Odjęła harmonijkę od ust i kaszlnęła kilka razy, aczkolwiek głośno.
Próbowała podejść do szafek, aby znaleźć w nich wodę, ale straciła siły już po czwartym kroku.
- To bezsensowne. – powiedziała do siebie. Zastygła przy blacie kuchennym, próbując wyciągnąć ręce w górę i uczepić się szafek.
- Szlag… - mruknęła pod nosem.


Rozdział 2


Czerwonowłosy mężczyzna, na którego wpadł chłopak nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Krople krwi z jego nosa spadły na ziemię, zraszając ją. Co poniektórzy ludzie uśmiechali się wesoło, jeszcze inni mijali tę scenę z oburzeniem.
Omen uderzył jeszcze raz, sprawiając, że mężczyzna upadł. Uśmiechnął się lekko.
Nawet nie spodziewał się, że będzie aż tak silny. W pewnym momencie jakiś blondyn pociągnął Omena za drzwi karczmy Fahtien.
- Co ty robisz?! – wrzasnął zielonooki Omen. Blondyn najwyraźniej go nie usłuchał, bo wrzucił go do jakiegoś zamkniętego pomieszczenia.
- Nie mamy czasu na bójki. W zasadzie, jest sprawa… W okolicy grasuje wilkołak. – powiedział blondyn.
Omen spojrzał na jego twarz. To był ten sam chłopak, który dzisiaj z nim rozmawiał o czekoladzie w karczmie Fahtien. Ciemnolicy skinął głową na słowa blondyna.
- Tutaj, w Grze, jest za niego spora nagroda… Poza tym, ta dziewczyna – wilk mnie irytuje. Pomożesz nam ją zlikwidować – zdobędziesz punkty i być może… List polecający dla samego Mistrza Kosiarzy.
Omen skinął głową. Chciał widzieć siebie w gronie Kosiarzy, pragnął tego najbardziej na świecie.

Lilly wstała z łóżka i przeciągnęła się leniwie… Pograłaby pewnie dłużej, ale zbliżała się już czarna godzina. Wzięła skórzaną kurtkę z wieszaka i rozejrzała się dookoła.
Czarną godziną nazywała powrót ojca z pracy. Znów zaczęłyby się krzyki, znów zacząłby się ten sam koszmar, z którego nie można się uwolnić. Zapach alkoholu przesiąkłby całe mieszkanie.
Ale nie teraz… W jej krwistoczerwonych oczach malował się strach. Wzięła jeszcze tylko papierosy i zapalniczkę.
Wyszła na balkon. Ona i jej ojciec mieszkali w otoczeniu pól i lasów, więc mogła zbiec właśnie do lasów…
Albo do domu swojej nauczycielki i jej męża. Te dwójkę darzyła naprawdę niezwykłym szacunkiem, takim jaki powinno się odczuwać do rodziców.
Ojca nienawidziła z całego serca, nie odczuwała do niego szacunku, lecz strach. Bała się, że kiedyś dostanie w twarz, upadnie na schody i…
Co dalej? Bała się, że ten psychopata ją zabije. Że kiedyś jego gniew będzie większy niż kiedykolwiek, śmierć na miejscu.
Przez te zdarzenia miała już całkowicie zlasowany mózg. Chciała zbiec z domu już na zawsze.
Wypuściła powietrze z ust, przyglądając się jak jej ciało pokrywa powoli sierść. Zamiast Lilly na dachu stał wilk.
Zwierzę rozpędziło się i zeskoczyło z balkonu. To było tylko pięć metrów, więc nie miała się czego bać.
Wylądowała na czterech łapach, a jej kły uniosły się w ponurym uśmieszku. Wybiegła brukowaną ścieżką z bramy swojego domu.
Biegła cały czas przed siebie, w kierunku lasu… Nie chciała tam spotkać nikogo, ani grzybiarzy, ani spacerowiczów, nawet pani Avalon.
Przeskakiwała przez krzaki i różnorakie przeszkody, ale źle postawiła kostkę…
Chrup. Ten dźwięk dla Lilly był ostatnim, który chciała słyszeć. To tylko zakłóciło harmonię i pokrzyżowało jej plany. Wilk zmienił się z powrotem w dziewczynę.
Próbowała biec w ludzkiej postaci, ale nie udało się jej postawić ledwie pięciu kroków. Powłóczystym krokiem zaczęła iść w kierunku chatki, próbowała jednakże przyspieszyć.
- Zatłukę! Zabiję tę larwę! – gruby, zirytowany głos odbijał się echem wśród drzew. Lilly kuśtykała najszybciej jak się dało, po prostu dawała z siebie wszystko.
Do jej nozdrzy dotarł bardzo słodki zapach. Kaszlnęła kilka razy i upadła wprost w liście, powodując szelest.
Liście zaczęły znowu szeleścić, było słychać kroki…

OPOWIADANIE ZAWIESZONE


Powiedzmy, że to był chwilowy przebłysk weny twórczej.

Ostatnio edytowany przez Skorka (2010-11-07 11:07:00)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl